Deszcz od dwóch tygodni nieustannie bębnił w brudne
parapety, spłukując z nich kurz i ślady sów, które jeszcze parę godzin temu
desperacko stukały dziobami w okiennice, pragnąc dostarczyć najnowsze wydanie
Proroka Codziennego i choć na chwilę znaleźć wytchnienie w ciepłym domowym wnętrzu.
W powietrzu zaś wyczuwało się coś dziwnego, jednakże doskonale znanego i nierozłącznego w tych
czasach.
Strach.
To on sprawiał, że czarodzieje rozglądali się z
niepokojem, gdy szybkim krokiem przemierzali wąskie, wyludnione alejki czy obszerne, zatłoczone ulice.
Lęk wypełniał wszystkie komórki ich ciał, każdego dnia wyczekiwali wzmianki o
kolejnym morderstwie, tajemniczym zaginięciu oraz zdjęciu obszernej, zielonkawej czaszki z wężem wysuwającym się spomiędzy jej szczęk, zajmującą całą frontową stronę gazety i informującą o sprawcy – a raczej sprawcach – wszystkich tych zdarzeń.
Nikt nie był przygotowany na nadejście Śmierci. Jednak ona atakowała niespodziewanie i nie było przed nią ucieczki.
Tego dnia zrozpaczony kobiecy krzyk rozległ się w
Holmes Chapel. Oznaka, że cały świat został wyszarpany z jej objęć równie
brutalnie, jak życie odebrane jedenastoletniej dziewczynce, która parę dni wcześniej otrzymała list opatrzony w hogwarcką pieczęć oraz mężczyźnie, który
postanowił wcześniej wrócić z pracy.
Ciemność panująca na świecie nie mogła równać się z
mrokiem, który pokrył serce kobiety żyjącej ze świadomością, że całe jej życie
runęło niczym domek z kart i żadna siła nie jest w stanie go poskładać do dawnej
postaci.
A czerwone róże leżące przy jej zmarłym mężu już nigdy nie
zostały dostarczone w ręce kobiety, którą darzył tak silnym, nierozrywalnym uczuciem.